czwartek, 13 lipca 2017

Pomiędzy prawdą a streamem #008

W poprzedniej scenie.

Po długiej podróży, w końcu dolecieliśmy na miejsce. Rojo pomógł mi wysiąść z helikoptera, wziął mnie pod pachę i razem ruszyliśmy przez morze traw w kierunku sporego domu postawionego na wzgórzu. Na ganku siedziała kobieta, która jak tylko nas zauważyła, odłożyła książkę i ruszyła w naszą stronę. Patryk miał strasznie poważną minę, trudno było wyczytać cokolwiek ze zmarszczonych brwi i zaciśniętych ust. 
- To pani! - Powiedział pies i czym prędzej pomknął w jej kierunku.
- Maks! Kawał z ciebie psiska! - Mówiła kobieta podczas głaskania, drapania i wszelakiego dopieszczania naszego towarzysza. Wydawała się zapomnieć o naszym istnieniu.
- Ekhm! - odchrząknął zniecierpliwiony najemnik.
- Wiem, wiem. Po prostu dawno go nie widziałam, musiałam się przywitać. - Wstała i rozprasowała rękoma spódnicę. - Witam na mojej wyspie. Jako że sprowadził cię tutaj Patryk, domyślam się że masz kłopoty. W zamian za pomoc oczekuje barwnych historii. Rozumiem że to kiwanie głową to zgoda? Zapraszam do siebie, akurat parzyłam herbatę.

Kobieta była młoda, więc tym dziwniejsze że dostała pod opiekę całą wyspę. Może komuś zawróciła w głowie, w końcu jej kruczoczarne włosy i czarne niczym węgiel oczy robiły wrażenie. Ciało miała zgrabne, a ruchy oszczędne, może była wojskowym? Na gangu minęliśmy kilka drewnianych foteli na biegunach, lecz nie było czasu przyjrzeć im się dokładniej. Siedzieliśmy przy stole jedząc jakąś rybę, lecz trudno było się na niej skupić jak gospodyni nie przestawała mówić. Wypluwała słowa z prędkością karabinu maszynowego, robiąc sobie tylko małe przerwy na kęs czy łyk. 
- ... Więc co cię spotkało Flamy?
- Mnie? A tak... trudno powiedzieć.
- Posłuchaj, nie lubię tajemnic. Jak nie powiesz mi, to zrobi to on. - Wskazała widelcem na Rojewskiego, który swoją drogą siedział potulnie jak baranek.
- Mnie w to nie mieszaj, młody będzie chciał, to sam ci powie.
- A już nie pamiętasz że wisisz mi kilka przysług? Może mam ci przypomnieć?
- Nie pamiętam bym był coś ci dłużny...
- Ja pamiętam, - Odezwał się Maks, dosiadając się do stołu. - W zamian za uratowanie pewnego niezwykle czarującego psa, obiecałeś jej przysługę, już nie mówiąc o rzeczach które dla ciebie zdobyła.
- A gdzie to "pies najlepszym przyjacielem człowieka"? Nie powinieneś być czasem po mojej stronie?
- Jestem, uwierz mi, robię to dla ciebie. Swoją drogą, bardzo smaczna rybka.
- A dziękuje. Więc jak, który z was opowie tę zapewne fascynującą rozmowę?
Streściłem wszystko, pomijając tylko kilka bardziej osobistych szczegółów. Podczas opowiadania tej jakże nieprawdopodobnej historii, widziałem utkwione we mnie te czarne spojrzenie. Nie mogłem za nic rozgryźć o czym teraz myśli. Spowiadałem się obcej kobiecie, w zaufaniu że nikomu tego nie powie. Ponadto czułem jak druga kobieta złośliwie wibruje mi w kieszeni.
- To tak w skrócie. Jest z nami jeszcze jedna osoba, którą wypada przedstawić.
- O? Ktoś jeszcze przyleci? - Pytała z ekscytacją pani gospodarz.
- Poznaj Chel. - Wyjąłem telefon na stół. - Chel, to jest pani gospodarz.
- Szalenie miło mi poznać i przepraszam że nie mogę podać ręki, ale no cóż...
- Co?! Ten telefon gada!
- Telefon?! Wypraszam sobie jestem prawie żyjącą, w pełni rozumną istotą! Co prawda chwilowo pozbawioną ciała w wyniku nieprzyjemnej sytuacji. Mogę skorzystać z komputera?
- Tak... oczywiście...
Ekran zaczął migotać po czym pojawiła się na nim dobrze mi znana twarzyczka.
- O! Znam cię. Czytałam twoje publikacje naukowe. Pani Gabriela? Czyli udało się pani, stworzyła pani w pełni sztuczną inteligencję?
- Udało mi się zmapować mózg i przenieść prawie wszystkie wspomnienia.
Kobiety rozgadały się na amen. Potok słów płynął wartko i w sumie nie wiedziałem co powinienem zrobić. Maks zajął się wylizywaniem talerza a Rojo spokojnie spacerował po pomieszczeniu, przyglądając się z wielką uwagą kuchennym szafkom. Próbowałem wstać, ale przeszywający ból w nodze momentalnie odebrał mi dech, runąłem na ziemię. Rana krwawiła obficie, zostałem zaciągnięty przez panią gospodarz na stół w drugim pokoju. Podała mi maskę tlenową i powoli kazała liczyć do dziesięciu.

Obudziłem się na tym samym stole, a po ranie nie było nawet śladu. Żadnego szwu, a nawet zadrapania. Skóra w tym miejscu była jak nienaruszona.
- Skóra syntetyczna. - Powiedziała osoba siedząca w kącie pokoju. - Technologia którą opracowałam dla wojska, obecnie stosuje to w weterynarii. Swoją drogą, nazywam się Oliwia, w tym natłoku zdarzeń i historii zapomniałam się przedstawić.
- Oliwia, ładne imię. Długo tutaj leżałem?
- Trzy godziny. Straciłeś sporo krwi, do tego w ranie były odłamki pocisku, co nieco utrudniło sprawę.
- A gdzie reszta?
- Patryk poszedł na spacer z Maksem, a Chel buszuje gdzieś po moich bazach danych. Więc mamy trochę czasu na rozmowę. - Jej ton wyraźnie się zmienił, spoważniał. - W co się tak naprawdę wplątałeś?
- Jeśli mam być szczery, to nie wiem. Próbowano mnie zabić, a jedyna poszlaka prowadzi do jarocka. Rozumiem że jesteśmy problemem, zaraz się wyniesiemy.
- Nie ma takiej potrzeby. Patrykowi zawsze pomogę, to dobry człowiek, który po prostu zbłądził. Obrał sobie za cel krucjatę, która nigdy się nie skończy. Przylatuje do mnie jak jest w kłopotach, najczęściej tylko po to by go pozszywać.
- Jak to możliwe że tak dobroduszny lekarz poznał płatnego mordercę?
- Nie jestem lekarzem. Jestem doktorem biologii i inżynierem biomechaniki. Wcześniej pracowałam jako doradca ds. modyfikacji wojskowych. Mój tatuś jest generałem, więc łatwo się tam dostałam. Prowadziłam kilka projektów badawczych, między innymi nad substytutem ludzkiej skóry, którą zakleiłam twoją ranę.
- Skoro jesteś wojskową, to jak trafiłaś na wyspę?
- Odeszłam ze służby. Nie chciałam brać udziału w tym samonapędzającym się przemyśle nienawiści. Tatuś porozmawiał z paroma osobami i tak trafiłam na wyspę. Wszystko co na tej wyspie widzisz, wybudowałam sama. W sensie z ludźmi którzy mieszkają na tej wyspie. Dopiero teraz czuję że mogę przysłużyć się światu, mam dużo czasu na badania i nikt mi tutaj nie przeszkadza. Obecnie zajmuję usprawnianiem zwierząt.
- A więc Maks, to twoja sprawka?
- Tak. Patryk któregoś dnia przyleciał z tym czarującym psem na wyspę. Miał urwane wszystkie kończyny, a że wtedy już liznęłam trochę biomechaniki, stworzyłam sztuczne kończyny dla Maksa. Niestety takie mechanizmy były strasznie prymitywne i mocno obciążające mózg, więc trzeba było wszczepić mu stymulanty w płat czołowy i ciemieniowy. Dzięki temu ze zwykłego zwierzaka, stał się istotą podobną do człowieka, z podobnymi zdolnościami poznawczymi. Patryk spędzał z nim dużo czasu prowadząc rozmowy, a raczej monologi które pies doskonale rozumiał. Jako że technologia nie była doskonała, pies szybko zaczął chorować. Patryk zwiedził pół świata by zdobyć części do ratowania tego czworonoga. Nowe części dały więcej możliwości. Podczas zabiegu wymiany stymulantów, wszczepiliśmy mu dodatkowe struny głosowe, zrobione na wzór tych ludzkich. Połączyliśmy je z głośnikiem na szyi, przez co Maks może mówić jak człowiek i dalej szczekać jak pies. Jako że wykazywał wyjątkowe zdolności do nauki, postanowiłam zrobić mu specjalne kończyny, te które widziałeś. Dzięki czemu może funkcjonować jak normalny człowiek, oczywiście z pewnymi wyjątkami.
- To jest wręcz... niezwykłe.
- Wiem. Dzięki niemu dużo dowiedziałam się o zwierzętach, lepiej zrozumiałam ich naturę i stałam się lepszym naukowcem, a Patryk zyskał chyba jedynego, prawdziwego przyjaciela.
- A jak się poznałaś z Rojem?
- Jak? To długa historia. - Widziałem tylko przelotny uśmiech na jej twarzy, szybko zamaskowany zimnym profesjonalizmem. - Może kiedyś ci o tym opowiem...

sobota, 27 maja 2017

Pomiędzy Historiami: Pasquda

Historia rozgrywa się pięć lat przed wydarzeniami z "Pomiędzy prawdą a streamem"

Tego roku lato było wyjątkowo upalne i obfite w przeróżne wydarzenia, które dodatkowo podnosiły temperaturę. Cały świat obiegła informacja o wielkim ludobójstwie na bliskim wschodzie. Minęły dwa tygodnie zanim udało się zidentyfikować sprawcę, był nim Patryk Rojewski, niegdyś doradca wojska do spraw uzbrojenia. Media donoszą że sam akt ludobójstwa miał być zemstą za morderstwo z zimną krwią na córce Rojewskiego, ale to tylko domysły medialne. Sama informacja o ludobójstwie obiegła cały świat, wszystkie media mówiły o tym, jak jeden człowiek był w stanie dokonać czynu tak przerażającego i brutalnego, że przeciętny człowiek nie jest w stanie go sobie wyobrazić. Społeczeństwo ochrzciło ten akt prawdopodobnej zemsty jako "Krwawy Półksiężyc", który miał swoje głosy poparcia jak i głosy sprzeciwu.

Z rozmyślań wyrwała mnie dłoń położona na kolanie.
- Nie stresuj się tak, to twój wielki dzień. Zamień ten paskudny grymas na coś o wiele przyjemniejszego. Przed nami jeszcze godzina drogi, a ja nie zamierzam przez cały ten czas patrzeć na te twoje smutne, sarnie oczy.
- Przepraszam. Rzeczywiście, to mój dzień.
- Oczywiście że twój, będziesz pierwszą osobą z poza farm, która dostanie własną wyspę pod opiekę. Zasłużyłaś. Twoje badania nad zwierzętami i modyfikacją roślin rozwiązały wiele problemów na świecie.
- Został tylko jeden...
- Wiem. Ludzi nie zmienisz. Wszyscy ostatnio mówią o krwawym półksiężycu. Przerażająca jest nienawiści jaką człowiek w sobie nosi, że zdolny jest do takich czynów, takich ludzi jak ten cały Rojewski od razu powinno się dawać do utylizacji.
- Sabina... ale mu zamordowali córkę.
- Przykre, wiem. Myślisz że to jest rozwiązanie? Nakręcanie spirali nienawiści i rozlewu krwi? Wśród tych ludzi były córki, matki, żony... myślisz że za nie nikt nie będzie się mścić? Nie rozmawiajmy o tym, nie dzisiaj, pomyślmy lepiej jak urządzisz sobie życie na wyspie.

Zanim wylądowałyśmy, pilot zrobił jeszcze kilka okrążeń wokół wyspy. Nie była ona za duża, ale kilka farm się zmieści no i co najważniejsze, upatrzyłam sobie miejsce na swoją chatkę. Na wyspie była przecudna górka, wokół której było bardzo mało drzew, idealne miejsce by wbić pierwsze gwoździe pod budowę nowego gniazda.
- Robi wrażenie, prawda? - Zapytała z nuta ukrywanego podniecenia.
- Ja dalej nie mogę w to uwierzyć. Jeśli to jest sen, nie chce się budzić, zostanę tu na zawszę.
Helikopter wylądował na polanie. Zapach w tym miejscu był tak relaksujący, czułam się jak na innej planecie.
- Weź swój namiot, żywność i znajdź sobie jakieś dogodne miejsce pod budowę. Niedługo przyleci kilku ludzi do pomocy. My zaś widzimy się za dwa tygodnie na kontroli, do tego czasu opiekuj się wyspą, w końcu od teraz należy do ciebie.
- Mam do ciebie prośbę, nie wypadało o to pytać wcześniej, ale gdybyś dała radę... - wręczyłam Sabinie malutką karteczkę. - Bardzo by mi na tym zależało.
- Pomyślimy. - Po czym ruszyła w stronę helikoptera.
Stałam na trawie, patrzyłam jak Sabina odlatuje a w miejsce radości wkradały się obawy czy dam radę ogarnąć całą wyspę.

Nawet nie zauważyłam, kiedy to dwa tygodnie po prostu minęły. Wybudowaliśmy małe chatki dla ludzi pracujących na farmach w drugim końcu wyspy. Jako uczona, nigdy tak ciężko nie pracowałam, ale też nigdy nie byłam tak zadowolona z tego co zrobiłam. Wcześniej nawet nie zastanawiam się, jak ciężko pracują ludzie, pierwsza lekcja jaką tu dostałam, lekcja pokory i szacunku dla pracy. Mój domek na wzgórzu na razie był bardziej marzeniem niż faktem. Obecnie chatka miała tylko dwa pokoje, małą sypialnię i sporawy salon połączony z jadalnią. Wszystko skromnie wyposażone w meble własnoręcznie wystrugane i pozbijane.
- Ładnie się tu urządziłaś. - Rzuciła na powitanie Sabina idąc w moją stronę. Gdzieś pomiędzy jej nogami plątało się urocze szczenię małego buldożka, który jak tylko mnie zauważył, rzucił się w szaleńczym biegu w moją stronę. Miałam już pochwycić to słodkie szczenię, kiedy to buldożek wywrócił się prosto na pyszczek.
- Jestem tak bardzo Ci dłużna, jak mogę się odwdzięczyć za to?
- Ugość mnie czymś do jedzenia i postaw jakieś kieliszki, mam kilka butelek wina, w końcu co to za świętowanie bez alkoholu?

Świętowania nie było końca, czułam że w końcu rozmawiam ze swoją przyjaciółką, a nie urzędniczką państwową. Delektowała się potrawami które przyrządziłam, nie przeszkadzały jej nawet drewniane kubki w których piłyśmy wino, w końcu nie mam na wyspie huty szkła. Wypiłyśmy trochę za dużo, nie mogłam puścić Sabiny w takim stanie do ministerstwa, trzeba było ją przenocować. Co prawda miałam tylko jedno łóżko, ale duże, więc bez problemu obie zmieścimy się na nim. Zaniosłam ją do sypialni, a sama wzięłam się za sprzątanie. Przez chwilę moje myśli powędrowały do tematu imienia dla pieska, a dokładniej co będzie pasowało do tak rozkosznego urwisa jak ten buldożek. Poczułam dłonie na swojej talii, z wolna przesuwające się w stronę brzucha. Ciepły oddech oblał moją szyję, poczułam jak dreszcz rozchodzi się po ciele. Odwróciłam się by zapytać co się dzieje, lecz zostałam zaskoczona namiętnym pocałunkiem. Mimo iż starałam się opierać, to usta bezwolnie oddawały pocałunek. Nasze języki w końcu się spotkały, niczym dwoje kochanków wirujących w tańcu, dążących do finalnego uścisku. Czułam jak serce zaczyna szybciej pompować krew, fale ciepła ogarniały ciało, a ja niczym zahipnotyzowana brnęłam w to dalej. Jej dłonie były niespokojne, łapczywie wędrowały po całym ciele by w końcu spocząć na moich pośladkach. Napierała na mnie cała sobą, czułam jej bliskość, zapach perfum mieszał się z potem, co doprowadzało moje zmysły do obłędu. Jednym płynnym ruchem posadziła mnie na blacie kuchennym, a jej usta namiętnie i powoli wędrowały w stronę biustu. Prężyłam się i pomrukiwałam niczym kot. Guziki w koszuli powoli ustępowały pod zwinnymi palcami Sabiny. Przeniosłyśmy się do sypialni, gdzie mogłam spokojnie rozpiąć biustonosz bez narażania się na wzrok osób trzecich. Zsuwałam z siebie spodnie, dokładnie obserwując jak moja towarzyszka robi to samo. Chciałam podejść do niej, posmakować jeszcze raz słodyczy jej ust. Pchnęła mnie na łóżko by chwilę później, niczym tygrysica doskoczyć do swej ofiary. Zawisła nade mną i nasze oczy się spotkały. Widziałam w nich dzikość i pożądanie, jakiego nigdy nie widziałam u żadnego ze swych partnerów. Źrenice do granic rozszerzone, a tańczący w nich płomień wzbudzał we mnie szybsze bicie serca. Powoli zbliżyła usta, ale nie pocałowała, droczyła się ze mną, igrała z żarem palącym się w moim ciele. Tak cholernie chciałam raz jeszcze posmakować jej ust, próbowałam je pochwycić, lecz w porę odchyliła głowę, tylko po to by chwilę później ofiarować mi czego pragnęłam. Nie czułam już tego delikatnego tańca, to był sztorm na morzu, nieprzewidywalny, szalony ale także pobudzający i cholernie satysfakcjonujący. Nasze oddechy wyrównały się, delikatnie rozsznurowałam jej stanik, a ona w drodze rewanżu zaczęła czule pieścić me piersi. Dotyk jej dłoni niczym aksamitny szal, z wolna przesuwał się po ciele. Raz jeszcze utkwiła we mnie swój kruczy wzrok, a ja kiwnięciem głowy zgodziłam się na to co planowała. Wargami delikatnie muskała mój brzuch, schodząc coraz niżej i niżej, przyśpieszając i tak szaleńczo bijące serce. Jednym, sprawnym gestem pozbawiła mnie ostatniej części garderoby, ciesząc swój wzrok, moją osobą w pełnej krasie. Najpierw delikatnie muskała dłonią, bacznie obserwując wyraz rozkoszy rysujący się na mojej twarzy, z czasem pozwalając sobie na więcej. Byłam niczym pijana, świat wirował a dla mnie liczyła się tylko ta jedna chwila, tonęłam w ogniu żądzy, czułam się niczym Ikar który próbował dotknąć słońca. Tak radośnie ciepłego i tak cholernie niebezpiecznego. Poczułam jej język na moim wzgórku, chciałam wykrzyczeć tysiące słów, a byłam tylko zdolna wykrzesać cichy jęk i pomrukiwania. Moje ciało poruszało się wraz z poczynaniami Sabiny. Odruchowo zacisnęłam palce na jej głowie, chciałam więcej, szybciej, mocniej i intensywniej. Partnerka doskonale wyczuwała moje intencje. Nie byłyśmy już ludźmi, a parą zwierząt zatraconych w tańcu godowym, pijanymi rozkoszą. Czas bym to ja przejęła inicjatywę. Ostrożnie zsunęłam majtki po jej jakże długich nogach. Zaczęłam całowanie od stóp, poświęcając każdemu palcu odpowiednią ilość czasu. Muskając końcówką języka przejechałam do wewnętrznej strony ud, na chwilę zatrzymując się i drażniąc z boginią. Nachylając się nad nią, czułam jak jej ciało ulega, miałam władzę którą mogłam całkowicie wykorzystać. Zaczęłam od bujnego biustu, który szeptem wołał mnie do bliższego zapoznania. Z wyczuciem sunęłam palcem wokół brodawek na piersiach, jednocześnie całując ją po mostku, to był jej słaby punkt. Jęknęła głośno i przyciągnęła me ciało do swojego. Nie przerywałam, kolanem muskając jej muszelkę, czułam jak jej ciało odpowiada na moje zezwanie. Nawet nie wiem kiedy to ona znów znalazła się na górze, ponownie przejmując inicjatywę. Nad głową miałam to, co najpiękniejsze w kobiecie. Pochwyciłam ją za biodra i zbliżając do twarzy, delikatnie badałam teren językiem. Poczułam na twarzy jej posuwiste ruchy bioder, nieregularne ale spokojne. Jedną ręką sięgnęła do mojej muszelki przypominając mi o orgazmie który niedawno przeżyłam, drugą zaś masowała się po swych jakże kształtnych i sterczących piersiach. Nie będąc dłużna, oparłam dłoń na jej brzuchu, a drugą położyłam na jej dłoni w okolicach własnego krocza. Sabina była coraz bardziej agresywna, przynosząc rozkosz nam obojgu. Czas płyną a my niczym niestrudzone w bojach miłosnych wojowniczki, wykorzystywałyśmy każdą sekundę. To była naprawdę upalna noc, a my wcale nie próbowałyśmy tego zmienić.

Nazajutrz obudziłam się w pustej pościeli, ale doskonale pamiętającej zapach nocnych ekscesów. Leniwie przeciągnęłam się w łóżku i zobaczyłam na szafce nocnej kartkę. Oliwio, strasznie mi przykro z powodu tego, co się stało w nocy. Wypiłyśmy za dużo alkoholu, a młyn wydarzeń pchnął nas dalej. Mimo rozkoszy, to była paskudna sytuacja. Nam w ministerstwie zabraniają kochać, a Ty właśnie takie wyznania mruczałaś przez sen. Opiekuj się buldożkiem i nie wplątuj się w kłopoty. Zrezygnuję z dozoru nad Twoją wyspą, pewnie przypiszą Ci kogoś innego. Jeszcze raz przepraszam za tę paskudną sytuację. - Sabina.
- No tak, paskudna sytuacja dla paskudnej osoby. - Powiedziałam do buldożka, który wlepiał we mnie swoje małe ślipka. - Pewnie czekasz na śniadanie, co? No to zrobimy śniadanie i pomyślimy jak cię tu można nazwać...

poniedziałek, 22 maja 2017

Pomiędzy prawdą a streamem #007


- Mamy kłopot. - Oznajmił, zanim weszliśmy głębiej w ruiny budynku. - Po całym mieście kręcą się tajne służby. Normalnie bym powiedział, że znowu jest jakaś obława na garniturki, lecz jest ich zdecydowanie za dużo. Nie są również standardowo wyposażeni, co prawda broń krótka, ale o znacznie większym kalibrze. Urządzenia do zakłócania pól maskujących, naboje do unieszkodliwiania maszyn i wiele więcej dziwnego sprzętu.
- Skąd to wszystko wiesz? Jak? Przecież to tajniacy.
- Skręciłem kark jednemu, dziwnie mi się przyglądał.
Naszą rozmowę przerwał opancerzony wóz transportowy, podjeżdżający pod ruiny. Wybiegł z niego oddział wojskowych, którzy zaczęli rozkładać swój sprzęt na ulicy zaraz przy budynku w którym się znajdowaliśmy. Kolejny wóz zajechał od drugiej strony, odcięli nas. Próbowałem się wychylić, zobaczyć coś więcej, jednak Rojo obalił mnie na ziemię, ratując tym mnie od nawałnicy pocisków lecących w moją stronę.
- Strzelają do nas! Pewnie do ciebie za to że skręciłeś kark tajniakowi!
- Mam dobry pomysł, wyjrzyj i ich zapytaj. - Po czym zajął się składaniem małego karabinku. - Musimy się stąd wydostać, w okolicy placu jedności czeka na mnie pilot!.
Zdecydowali się na użycie broni dźwiękowej. Nawet przez podarowane mi zatyczki, dźwięk sprawiał ogromny ból. Spoglądałem na odmienione oblicze mojego kompana, z wesołego człowieczka o luźnym nastawieniu do życia stał się żołnierzem o zimnym obliczu. Pociski wypluwał rzadko, dokładnie mierząc przed każdym naciśnięciem spustu. To że trafiają w cel, mogłem jedynie stwierdzić po małym drgnięciu w kąciku ust, grymas na wzór cichego uśmiechu.
- Umiesz skakać? Musimy udać się na dach! Jak nam się poszczęści, to z dachu mamy prostą drogę do ucieczki! Na trzy biegnij, zrozumiałeś?!
- Tak!
- Trzy!
Rzuciłem się w stronę schodów. Bieg po gruzie nie należy do najwygodniejszych, w szczególności , kiedy wokół ciebie, niczym rój wściekłych szerszeni latają pociski. O mało nie straciłem równowagi jak seria strzałów przeszła koło moich stóp. Brakowało mi nawet czasu by się obrócić i sprawdzić jak radzi sobie mój towarzysz, lecz gdzieś w głębi wiedziałem że Rojo jest tuż za mną, osłaniając mnie albo po prostu starając się ustrzelić jak największą liczbę osób. Nie przebyliśmy nawet pół piętra jak nad naszymi głowami zaświtał reflektor.
- Stój! - Jak mamy szczęście to tylko świtało, jak pecha, to po wejściu od razu zostaniesz zestrzelony przez KLM. To gówno reaguje w niecałą sekundę po wykryciu.
- Masz skórzaną rękawiczkę? - Zapytałem, gdyż w głowie zaświtał mi szalony pomysł. - Jeśli to wykrywa ludzi, może zareaguje na rękawiczkę. Ile mamy czasu pomiędzy przeładowywaniami?
- Znaczny. - Zamyślił się. Przez chwilę stał niewzruszony, nie zwracając uwagi na świszczące mu nad uszami pociski. - To się może udać gwiazdeczko, w sumie nie mamy nic innego.
Rzeczywiście zadziałało, KLM rozniósł skórzany wyrób, faszerując go ponad tysiącem pocisków. Mieliśmy to małe okno, czas który wykorzystaliśmy by dostać się na pierwsze piętro, lecz to nie był wciąż powód świętowania. Puszki z gazem wlatywały każdym oknem, w mgnieniu oka pomieszczenie wypełniło się sinym, podejrzanie słodkim gazem. Gdzieś w dymie zamigotał mi Rojo, ale nie mogłem zmusić się by zrobić krok w jego kierunku, czułem jak moje ciało powoli odpływa.
- Trzymaj się! - Powiedział przerzucając mnie przez ramię. - Na górze jest nasza nagroda.
Dach ledwo pamiętam, wszystko wokół wirowało, a ja miałem coraz większe problemy z przełykaniem śliny czy z oddychaniem. Helikopter już czekał, lecz z jakiegoś powodu nie pobiegliśmy do niego.
- Masz, to powinno powstrzymać paraliż nerwów. Możesz się po nim czuć fatalnie, ale przynajmniej będziesz miał okazję do tego dożyć. - Zagłębił igłę w mój kark, czułem tylko narastające pieczenie. - To specyfik na bazie leków na alzheimera, kiedyś właśnie takim specyfikiem w Syrii uratowano mi życie.
Nie ma chyba piękniejszego uczucia jak możliwość swobodnego przełknięcia silny, bezproblemowego oddychania czy po prostu kontrolowania własnego ciała.
- Musimy się śpieszyć, zastawione pułapki nie zatrzymają ich za długo. Teraz słuchaj uważnie, przebiegniemy się parę metrów do helikoptera, tam siedzi mój pilot Maks. Biegnę pierwszy by ściągnąć na siebie uwagę snajperów, jest ich bodajże trzech. Jak dobiegniesz to wskakujesz do środka i kładziesz się na ziemie. To nasza jedyna szansa. Nie pytam czy dasz radę, nie masz wyboru.
Serce biło mi niczym dzwon, nie wiem jak się w to wpakowałem, jak szybko stało się tak wiele rzeczy. W przeciągu doby, już dwa razy do mnie strzelali, przeżywałem śmierć swojej przyjaciółki, wszedłem w układ z bossem podziemia, widziałem pieprzone koty która uważały się za arystokratów. Zaspałem! Rojo już był w połowie drogi, a ja dopiero wystartowałem za komina. Pierwszy strzał obtarł mnie o nogę, prawie straciłem równowagę. Drugi przeszedł koło głowy, w momencie wsiadania na pokład, trzeci zaś to już tylko ledwo słyszalne echo docierające na na pokład helikoptera. Ból w nodze nasilał się, traciłem coraz więcej krwi, skupiałem całą uwagę by poprawnie założyć opatrunek, przez co umknął mi fakt, że pilotujący Maks jest psem, dokładniej owczarkiem niemieckim. 

piątek, 12 maja 2017

Pomiędzy prawdą a streamem #006


Zaraz po wejściu w tę nieszczęsną uliczkę, po moich plecach przebiegł dreszcz, ostrzeżenie które zignorowałem. Nie zdążyliśmy ujść paru kroków, jak zza mych pleców rozległ się warkot motocyklowych silników. Nim się zorientowałem co właściwie się dzieje, na mojej drodze stanął samochód przewozowy, a z niego wysiadło kilku mężczyzn w granitowych mundurach. Motory zatarasowały cały przejazd, a granatowe mundury wzięły mnie na celownik. Jeden z mundurowych, powolnym krokiem podszedł na odległość kilku metrów i zdjął swój hełm. Mogłem się tylko uśmiechnąć, była mi to dobrze znana persona.
- Kogóż to mamy? - Zapytał z udawanym zdziwieniem. Zaczął powoli klaskać i teatralnie odwracać się do swoich towarzyszy. - Gwiazda internetu, niegdyś filantrop i kobieciarz, a teraz bandyta na którego wystawiane są zlecenia. Jedno można ci przyznać, masz rozmach.
- To chyba jakaś pomyłka, nie znam człowieka o którym mówisz. - W słuchawce usłyszałem dźwięk otwieranej aplikacji do słuchania muzyki.
- Panowie! Iście teatralna kwestia, czujecie ten dramatyzm? Przez pomyłkę Wataha zatrzymała bogu ducha winnego obywatela. Niebywałe! Otóż śpieszę z wyjaśnieniami. Urządzenie znajdujące się na twojej ręce, potrafi oszukać większość skanerów. Na twoje nieszczęście, my dysponujemy o klasę lepszym sprzętem, które prócz wyglądu bada sposób poruszania się i skanuje pod względem typowych zachowań. Więc może przekręcisz tarczę tego tandetnego zegarka i pogadamy twarzą w twarz, jak za dawnych czasów.
- Skoro tak stawiasz sprawę. - Wyłączyłem maskowanie. - Jestem o to i ja. Dalej się gniewasz o tamtą sprawę? To była parę lat temu. Zachowajmy się jak dorośli, może jakiś uścisk dłoni na pojednanie?
- Urazę?! Czy wyglądam na człowieka który może trzymać jakąś urazę?
- Tak.
- Skoro tak twierdzisz. Z chęcią bym o tym porozmawiał, ale kontrakt i te sprawy. Wybacz, przynajmniej jedno z nas musi pozostać profesjonalistą w swoim fachu.
- A że tak z ciekawości spytam, chociaż dobrze za mnie płacą? Wiesz że mogę zapłacić ci dwa razy więcej, niezależnie od podanej kwoty.
- Wiem. W moim fachu reputacja to podstawa, a nic tak negatywnie na nią nie wpływa jak łamanie kontraktów. Swoją drogą, wciąż słuchasz kiepskiej muzyki, to jedno się w tobie nie zmieniło. Jak słyszę co ci teraz gra w słuchawce, to aż mi się niedobrze robi. Jak to mówią, wieś z człowieka i tak dalej. No dobra, ale koniec pogaduszek, ręce za głowę i pakujemy się do samochodu.
Posłusznie założyłem ręce za głowę, miałem już dosyć dziwnych spotkań, przeżywania śmierci moich bliskich. Niech się dzieje co chce, może w końcu zaznam krzty spokoju. Pewnie zaznałbym gdyby nagle nie pojawił się w słuchawce znajomy refren. Wszędzie bym poznał "Escape" od Ruperta Holmesa, świetny utwór, który jak znam życie, nie pojawił się przypadkowo. Czyżby Chel miała jakiś plan? A może to los drwi ze mnie po raz kolejny?
- Wiesz co? A może teraz pogadajmy o karierze pewnego streamera któremu nie wyszło? Wilku, wciąż na ciebie tak mówią, prawda? Rozumiem że cała ta wataha to zlot twoich groupies? Która jest tą obecną?
Dostałem kolbą prosto w twarz, zamroczyło mnie na jakiś czas, a jedyne co zdołałem pochwycić to zmieniający się utwór w odtwarzaczu. Starałem się stanąć na proste nogi, kiedy to w słuchawce David Hasselhoff zagrzewał mnie do boju. Widać że Wilk poczuł smak krwi, w końcu mógł się odegrać na mnie, pokazać wyższość nad nędznym streamerem. Przywódca Watahy już zamachiwał się jak w całej okolicy zapadła ciemność. Migające diody na pancerzach zgasły, umilkł też warkot silników. Nawet broń przestała połyskiwać błękitem. Przenikająca ciemność a w jej sercu ja. Niczym pierwszy promyk jutrzenki, w uliczce obok rozbłysło się światło ze starej latarni. Moment później uderzył we mnie refren "Runaway", to był mój znak. W skąpym blasku latarni dostrzegłem jeszcze twarz Wilka przedstawiającą wściekłość w czystej postaci. Prostym uderzeniem odwdzięczyłem się za jego uprzejmości, nigdy nie byłem wybitnym bokserem. Bez chwili zawahania rzuciłem się do ucieczki. Gnałem jak na złamanie karku, prowadzony jedynie zapalającymi się światłami, pozostawiając za sobą czerń i rozpacz. Nie wiem dokąd zmierzałem, za to wiedziałem że chce przeżyć i że to jest najważniejsze. Mijałem kolejne ulice, a sił nie ubywało, czułem że to był moment w którym biłem rekordy świata. Kiedy to zadyszka zaczęła zastępować adrenalinę, mogłem zrobić sobie przystanek pod jakimś automatem z napojami. Nawet nie zauważyłem kiedy uruchomiłem fałszywą tożsamość, wszystko działo się tak szybko. Nigdzie nie było widać Watahy. Jak to możliwe, że w przeciągu kilku godzin stałem się poszukiwanym bandytą? Musiałem znaleźć kryjówkę, przeczekać i poukładać sobie to wszystko w głowie. W najśmielszych przypuszczeniach nie sądziłem, że na końcu tego jakże heroicznego biegu, w momencie kiedy robię sobie przystań na refleksję, zobaczę jego. Jedyny znany mi ludobójca, skryty gdzieś w szkielecie budynku do wyburzenia, machał mi na powitanie. Poczuć się można jak w pierdolonym Truman Show.
- Chel, jak tylko zrobi się spokojnie, koniecznie musimy porozmawiać o tym co tam się stało i jak się stało. - Mówiłem zmierzając w stronę budynku, a w odpowiedzi usłyszałem tylko "Always look on the bright side of life".

sobota, 29 kwietnia 2017

Pomiędzy prawdą a streamem #005

W poprzednich scenach.

Mijam kolejne sklepy kryjące się za światłami neonów, przemierzam wciąż te same ulice. Zza szyby autobusu świat wygląda przygnębiająco, jak by nie miał już żadnej wartości. Dawno nie podróżowałem komunikacją miejską, to jedna z cen jaką płace za swoją popularność. Urządzenie maskujące podarowane mi przez Emila działa wzorowo, nawet kamery nie rozpoznają mojej prawdziwej tożsamości. Mogę być każdym, bez ponoszenia jakiejkolwiek odpowiedzialności za to. Nie dziwota, że używanie tego typu sprzętu jest surowo karane. Staczam się, nie dość że łamie prawo to jeszcze sprawia mi to dużą przyjemność, a może po prostu to egoistyczny smak wolności. Mam nadzieję, że nie będę musiał za to pokutować.

Chińska dzielnica, czyli jedno z ulubionych miejsc wszelakich, szarych organizacji i jednocześnie jedna z częściej odwiedzanych dzielnic przez turystów. Tutaj czas się zatrzymał. Nowinki technologiczne nie dotarły do tego miejsca, a próby wprowadzania jakichkolwiek ulepszeń od zawsze spotykały się ze społeczną dezaprobatą. Przepychałem się przez wąskie uliczki wypełnione ludźmi. Co zakręt witały mnie stoiska z jedzeniem ulicznym, a do moich nozdrzy docierała piękna kompozycja przygotowywanych tutaj specjałów. Ludzie tu byli inni, zawsze uśmiechnięci, uprzejmi i honorowi. Przemykając pomiędzy kolejnymi stoiskami, można było zobaczyć rozmawiających ludzi, opowiadających sobie żarty, miło spędzających czas bez wlepiania wzroku w szklane ekraniki swoich telefonów czy interfejsów. Kawałek świata który dawno już umarł, za którym nikt już nie pali zniczy.

Dotarłem do celu. Mała drewniana chatka na niewielkim pagórku, tak niespotykany widok w dzisiejszych czasach, jednocześnie wpisujący się w charakter dzielnicy. Przed domem starszy człowiek z wielkim pietyzmem przycinał różany krzew, poświęcając odpowiednio dużo czasu każdej, nawet najmniejszej różyce. Schody zastąpione były deskami wkomponowanymi w profil pagórka. Nie zdążyłem wejść na górę jak ogrodnik zwrócił się do mnie.
- Panienki nie ma. - Dodał lekko smutnym, może zmęczonym głosem.
- Wiadomo kiedy wróci?
- Od ponad dwóch tygodni panienka się nie pojawia, ktoś z policji wypytywał o panienkę, ale żeśmy nic nie powiedzieli. Tak dobra duszyczka nie mogła mieć konfliktów z prawem, pewnie znów od niej czegoś chcieli. Nie wydaliśmy jej, dużo zrobiła dla naszej dzielnicy, dla naszych dzieci. Nie powiedzieliśmy o niej nic, pomimo że pytali natarczywie. W końcu ona jest nasza, a naszych się broni. Prawda?
- Prawda. A skąd wiesz, czy właśnie ja nie jestem policjantem w cywilu?
- Widać po ruchach. Brakuje ci dyscypliny, poruszasz się niechlujnie. Zupełnie jak przyjaciel o którym panienka opowiadała. - Te słowa w jakiś sposób mnie ukuły mnie, opowiadała o mnie, kiedy nawet ja nie miałem czasu pomyśleć o niej.
- Jeśli zaginęła, to kto ci teraz płaci za pielęgnowanie róż?
- Nikt. Po prostu kocham róże. Panienka zawsze pozwalała mi zabrać jedną różę dla mojej córeczki. Różę która jako pierwsza zakwitła. Zawsze powiadała, że to właśnie te rozkwitają najpiękniej.
- Muszę wejść do środka, jeśli ją porwano, w środku mogą znajdować się jakieś wskazówki. 
Przez dłużą chwilę panowała cisza. Walka którą toczył w sobie ogrodnik była wyczuwalna, Chel zawsze otaczała się wspaniałymi ludźmi, przynajmniej do momentu, kiedy pojawiłem się ja.
- Klucz jest za drewnianą różą, tą na lewo od drzwi. - Chyba zrozumiał kim jestem.
Pomieszczenie było zapuszczone, wystarczył jeden krok by wzbić w powietrze masę kurzu. Przekręciłem tarczę swojego zegarka, chciałem tu być sobą, nie postacią wymyśloną  na potrzebny podróży. Nie było tutaj ze wiele elektroniki, czyżby stroniła od technologii, może obawiała się czegoś? Przesunąłem regał pod którym znajdowały się schody do piwnicy, schronienie awaryjne sytuacje, pamiętam jak zlecałem jego budowę. Schodziłem w dół oświetlając sobie drogę telefonem. Na dole urządziła sobie prawdziwe laboratorium. Rozglądając się w tym nikłym świetle zauważyłem smugę krwi prowadzącą prosto do Chel, opartej o ścianę i ledwo oddychającej.
- Chel! - Podbiegłem do przyjaciółki, starając podtrzymać jej głowę.
- To... ty... - Wydusiła z siebie chrapliwym głosem.
- Co się stało? Jak mam ci pomóc, gdzie jest jakaś apteczka? - Zacząłem powoli panikować, czułem w dłoniach jak uchodzi życie z jedynej osoby której ufam.
- Umiera... ciało obumiera...
- Nie odchodź! Nie możesz, pomogę ci, daj mi tylko szansę! - Oparłem ją o ścianę rzuciłem się w poszukiwaniu jakichkolwiek medykamentów. Wywalałem z szafek wszystko co się da, w rozpaczy szukałem czegoś co może dać mi odrobinę więcej czasu. Czułem jak adrenalina pulsowała mi w żyłach. Tym razem nie pozwolę na śmierć osoby mi bliskiej. Znalazłem adrenalinę, lecz na nią było już za późno. Chel przewrócona na bok, wpatrywała się we mnie martwymi oczyma. Nie panowałem nad sobą, uderzałem we wszystko co popadnie, obierając swe cele na ślepo. Chciałem koniecznie wyrzucić z siebie ogień który mnie dławił. Trafiłem w interfejs który włączył oświetlenie i uruchomił wszystkie maszyny. Włączyły się zamrażalki, zaczęły działać maszyny. Włączył się i telewizor który tylko szyderczo szumiał, jakby wiedział, że odeszła mi bliska osoba.
- To tylko ciało. - Usłyszałem znajomy głos zza siebie. Byłem przekonany że to omamy wywołane na skutek silnego stresu, już przechodziłem przez to przy śmierci mojej ukochanej. Mimo tego odwróciłem się, uczestniczyłem w tym przedstawieniu, które uplotła moja podświadomość.
Na ekranie telewizora wyświetlała się twarz Chel. Obraz uśmiechał się identycznie, idealnie skopiował jej urocze dołeczki w kącikach ust. Odruchowo sięgnąłem do kieszenie w poszukiwaniu tabletek na uspokojenie, to nie mogło dziać się naprawdę.
- Nie przejmuj się, umarło tylko ciało, nie mogłam go uratować, chociaż się starałam. Podłączenie ręki przeciążyło sieć neuronową co doprowadziło do dysfunkcji w przepływie impulsów, na skutek czego, w skrócie pogorszyło mój stan zdrowia. Jako że prowadziłam badania nad mapowaniem ludzkiego mózgu, udało mi się stworzyć prawie idealną kopię własnej osobowości. Nad karkiem ciało ma wszczepiony nadajnik, który to ma przesłać ostatnie informacje z mózgu do tej świadomości, niestety proces jest ten wymagający i niebezpieczny. Zdecydowałam się na niego, dopiero jak moja śmierć była pewna. Problem jest taki, że utknęłam w sprzęcie o niskiej mocy obliczeniowej, przez co nie mogę wykorzystać swojego pełnego potencjału. Na potrzeby tego laboratorium, wszystkie sprzęty pozbawione są wszelkiej komunikacji bezprzewodowej. Gdzieś tu powinien znajdować się jakiś kabel, zgraj mnie do swojego telefonu i wynośmy się stąd zanim przyjdą oni. 
Zgrywanie trochę potrwało, nie miałem czasu zastanawiać się jacy oni. Zgodnie z instrukcjami Chel, wykasowałem z komputerów wszystkie dane, i spaliliśmy nośniki pamięci. Przenieśliśmy ciało do salonu i wygodnie usadziliśmy w fotelu. Pamiętaj by poinformować ogrodnika, zapłać mu by zajął się pogrzebem i przekaż że w papierach zapisałam mu ten dom. Założyłem bezprzewodową słuchawkę od telefonu i przybrałem podróżną osobowość. Załatwiwszy sprawy z ogrodnikiem, zgodnie z zasadą wszelkich kryminałów, ruszyliśmy do domu inną drogą. Wszystko wydawało się iść po naszej myśli, do momentu tej przeklętej uliczki...

środa, 26 kwietnia 2017

Pomiędzy prawdą a streamem #004


- To wszystko, czego od ciebie oczekuje. W zamian, użyczę ci swoich kontaktów, dam wgląd do informacji potrzebnych do wyjaśnienia sprawy. - Odłożył miskę po popcornie i oblizał palce. - Kwatery są piętro wyżej, prześpij się i przemyśl sprawę. Nie muszę chyba mówić, że ta rozmowa, to spotkanie i twoja podróż tutaj, to wszystko się nie odbyło. Jasne?
- Oczywiście, to ja już chyba pójdę. - Wstałem a Rojewski tylko machnął mi na pożegnanie. Służący poprowadził mnie do pokoju. Miałem dużo czasu na przemyślenia, to dobrze, bo przemyśleń było od cholery. Zostałem wplątany w coś, czego nie rozumiem, a żeby przeżyć muszę brnąć w to dalej. Jedno jest pewne, czy mi się podobają warunki stawiane przez Emila, czy też nie, muszę je przyjąć. Bez tych informacji czeka mnie śmierć, to tylko kwestia czasu, kiedy pojawią się to kolejni zabójcy. Rozsądnym wyjściem była by ucieczka za granicę, lecz nie wiem jak daleko mogą mnie dosięgnąć. Tak jak mówił, wiedza jest najwartościowszą walutą, na tym powinienem się skupić. Jeśli będę wiedział w czym uczestniczę, mam większą szansę na przeżycie, szansę pomścić przyjaciela. Wiedza to również dodatkowa karta przetargowa w negocjacjach, oraz potencjalne, kolejne niebezpieczeństwo. Z rozmyślań wyrwał mnie głos służącego.
- To pański pokój, proszę się rozgościć. Wszystko czego potrzeba, w tym możliwość zawołania po mnie, znajduje się w interfejsie na ścianie. Kamery w pokojach są dla bezpieczeństwa, więc proszę się nimi nie przejmować, dostęp ma do nich tylko ochrona, a wszystko co dzieje się w pokoju, jest poufne. Życzę miłej nocy. - Ukłonił się i powolnym, aczkolwiek pewnym krokiem udał się w głąb korytarza.
Pokój jak w najlepszym hotelu, wyposażony w najważniejsze rzeczy takie jak łóżko, telewizor i barek z alkoholem. Na problemy zawsze dobry jest burbon, często rozjaśnia umysł i po prostu dobrze smakuje. Nalawszy szklaneczkę, wygodnie ułożyłem się na łóżku i zacząłem obmyślań plan, był mi on cholernie potrzebny.

Otworzyłem oczy i zobaczyłem stojącego nade mną lokaja. Przez chwilę myślałem że to jakaś senna mara, lecz po chwili przypomniałem sobie moje ostatnie przeżycia.
- Pana garnitury są w szafie po prawej, odzienie luźne w szafie po lewej. Pozwoliłem sobie ściągnąć z pana mieszkania również kilka ramek ze zdjęciami, tablet oraz leki które znajdowały się w kuchennej szafce. Śniadanie będzie za pół godziny więc jeśli pan sobie życzy, prysznic jest za ścianą, wystarczy wywołać go z interfejsu. - Sugestia o potrzebnej mi kąpieli była nad wyraz jasna.

Na dole czekał już zastawiony stół, a właściwie dwa stoły. Przy jednym siedzieli moi wczorajsi rozmówcy, przy drugim zaś, zasiadało mnóstwo kotów, pewnie coś koło setki. Wszystkie usadzone koło siebie jeden przy drugim, gdzie dostawały swoje zasłużone śniadanie. Co niektóre, wskazywały łapą półmiski, by rzesza służących rzuciła się do podawania kocich smakołyków, bezpośrednio na talerze zainteresowanych. Prawdopodobnie widok by mnie zamurował na długie godziny, gdyby nie fakt, że Rojewski machaniem zapraszał mnie już do stołu, a tylko głupiec by mu się przeciwstawiał. 
- Jak się spało? - Zapytał gospodarz z podejrzaną wręcz życzliwością.
- Dobrze, co do sprawy o której rozmawialiśmy...
- Stop! - Przerwał Rojo. - Śniadanie to najważniejszy posiłek dnia, nawet najwcześniej mordowanym zawsze pozwalałem dokończyć posiłek w spokoju, więc proszę interesy załatwiać po śniadaniu.
- Racja Rojo, częstuj się Flamy. Z czystym sercem mogę polecić ryby, moje koty je uwielbiają!
Ukradkiem spojrzałem na Rojewskiego, kiwną tylko głową że się zgadza, więc pochwyciłem rybę leniwe leżącą na talerzu, byłem bardziej głodny niż myślałem. Całe śniadanie przebiegało w iście rodzinnej atmosferze. Luźne rozmowy a nawet żarty, wspaniałe jedzenie, było by idealnie, gdyby nie świadomość tych kocich arystokratów patrzących na nas, ze stołu obok.
- Najedzeni? To dobrze, pozwól że cię opuścimy, ale z Pawłem mamy do obgadania parę spaw. Tędy proszę, przejdziemy się do mojego gabinetu. - Po czym wstaliśmy od stołu i udaliśmy się wgłąb jednego z okutych metalem korytarzy.

Gabinet nie odbiegał od standardów obiektu, a zaraz mocno odbiegał od standardów normalnego człowieka. Wielka kolekcja książek wzbudzała respekt, znajdowały się tu tomy wybitnych filozofów, pisarzy, a nawet biografie najznamienitszych ludzi. Ściany obwieszone były największymi dziełami światowej kultury, tyle że przerobionymi na kocią modłę. O ile Narodziny Wenus czy Stworzenie Adama da się przeżyć, to Dama z gronostajem czy Ostania wieczerza są mocno przerażające w kontekście tego, co dzisiaj widziałem.
- Więc jak? Namyśliłeś się? - Zapytał od razu po wejściu.
- Tak, przyprowadzę ci ją, tylko powiedz, po co chcesz ją tu mieć?
- Jak wiesz, Chel jest jedną z niewielu, która przetrwała pogrom. Świat boi się moderatorów ze względu na pieczę, którą pełnią nad siecią. Chel była nie tylko moderatorem. Na jej koncie znajdowało się wiele wspaniałych publikacji z zakresu neurologii, biochemii, anatomii czy bioetyki. Jej poglądy na temat biomechaniki czy też sztucznej inteligencji wywoływały dyskusje na największych uniwersytetach oświeconego świata. Sam rozumiesz, że miała wiedzę, która mogła być potencjalnie niebezpieczna dla wielu grup interesów. Mogła popsuć szyki nie jednej wielkiej korporacji, zmienić pogląd na człowieka rozumnego.
- Czas przeszły? Mówisz o niej jakby już nie żyła.
- Jeśli mam być szczery, to nie robię sobie złudnych nadziei. Z tego też powodu wysyłam ciebie, a nie fatyguje do tego swoich ludzi.
- A w czym ja ci pomogę, jak na usługach masz zawodowców, którzy zrobią to sto razy lepiej, czym ja się wyróżniam?
- Tym, że wiesz, gdzie kupowałeś jej domy, gdzie są jej wszystkie kryjówki. To ty sponsorowałeś wszystko, a ona świetnie wyczyściła jakiekolwiek tego ślady. Miej na uwadze, że zapewne nie tylko ja jej szukam. Kwestia czasu jak ktoś, chociażby przypadkiem natknie się na nią, wtedy nie będziesz miał przywileju wyboru. Stracisz również dostęp do baz danych, a bez nich szukaj wiatru w polu. U mnie masz gwarancję, że włos jej z głowy nie spadnie.
- Widzę nie mam wyboru. Znajdę ją i przyprowadzę o ile rzeczywiście obiecasz, że krzywda jej się tutaj nie stanie.
Emil zakreślił krzyżyk na sercu.

czwartek, 20 kwietnia 2017

Pomiędzy prawdą a streamem cz.3


Zaczynam powoli odzyskiwać zmysły. Pierwszy dotarł do mojej świadomości ból, świdrujący impuls gorszy od tego frajera z piętra niżej, który to wiercił dziury w ścianach w ramach swojego hobby. Próbowałem choć na chwilę się skupić, pochwycić garść tego co mnie otacza, a z każdą tego próbą czułem smagnięcie bicza wyrywające cząstkę mego ciała. Po chwili zalała mnie fala gorąca, czułem bicie swojego serca, krew pompowaną w żyłach. Z wolna wróciło mi czucie w rękach, niestety tylko po to, bym mógł stwierdzić że jestem do czegoś przykuty. Szamocząc się w rozpaczliwym tańcu, nie dopuszczam do siebie myśli, co może się stać. Zostało mi tylko czekać, godząc się ze swoim losem.

Nie wiem ile czasu minęło, nie liczyłem paciorków, nie zmawiałem zdrowasiek. Ktoś odpiął mi ręce i wykrzywiwszy je, zaczął prowadzi korytarzem. Mój wzrok zaczął się przyzwyczajać do panującego półmroku. Nasza podróż zdawała się nie mieć końca, a za towarzysza miałem tylko człowieka o aparycji goryla oraz echo które odbijało się od metalowych ścian. Przed żelaznymi wrotami, goryl mnie puścił, przykładał rękę do czytnika linii papilarnych. To była moja szansa, ten jeden moment na który czekałem, który fortuna zdała mi się podarować. Radość i nadzieja została mi odebrana równie szybko co dana, zauważyłem u strażnika za pasem, paralizator do obezwładniania ofiar na dystans. Wiem, bo gdzieś w szafie mam identyczny model, raz w ramach żartów sprawdziłem go na znajomym. Znajomy już nie w ramach żartów, zafundował mi półroczną randkę z różnej maści sądami.

Wrota powitały mnie oślepiającym światłem bijącym wprost z pomieszczenia. Była to wielka hala, z mnóstwem maszyn do montowania samochodów, może samolotów, przynajmniej na takie wyglądały. Z każdym krokiem moim oczom ukazywały się to kolejne wymyślne dzieci technologi, coraz bardziej skomplikowane. Drzwi się za mną zamknęły, dopiero wtedy poczułem że w pomieszczeniu jest ciepło, a wręcz gorąco, miła odmiana po tym zlodowaciałym korytarzu. Prócz mnie, na hali znajdowali się pracownicy, wszyscy jak jeden mąż odziani w białe kitle sięgające po kostki, nikt nie zwracał na mnie uwagi.
- Tutaj jesteś!
Usłyszałem głos, lecz nie widziałem by żaden z pracujących zwracał się bezpośrednio do mnie. Panika zapukała do mego serca, nerwowo rozglądałem się po pomieszczeniu. Na platformie powyżej stał jakiś grubszy człowiek, wskazywał tylko wyciąg niedaleko platformy. Nie miałem wyboru, stanąłem na wyciągu i ruszyłem na spotkanie z człowiekiem, kimkolwiek by nie był, to pierwsza osoba która się odezwała do mnie z własnej woli. Na platformie powitał mnie szczupły chłopaczek w czarnym fraku, podał kapcie i uprzejmym ruchem zaprosił w głąb pomieszczenia. Wystawne dywany ciągnęły się od barierki do barierki, mnóstwo kotów wałęsających się po pomieszczeniu, na środku którego znajdował się wielki ekran, kilka foteli i kanapa na której siedział jakiś człowiek.
- Siadaj, rozgość się i czuj się prawie jak u siebie w domu. - Powiedział głos schowany za czym, co kiedyś było określane jako meblościanka, tyle że ta nie była zrobiona z drewna, lecz z metalu.
Podszedłem do osoby siedzącej i strach mnie sparaliżował. Siedział tam jak niby nic, poszukiwany międzynarodowym listem gończym, ludobójca Patryk Rojoweski. Człowiek którego czyny odbiły się krwawą pieczęcią w historii współczesnej. Znany jest do tego stopnia, że nawet najmłodsi uczą się o nim w szkołach i o tym czego był sprawcą. Krwawy półksiężyc, tak nazwali jego największą rzeź, a z biegiem czasu, zaczęli tak nazywać jego samego.
- Odpocznij, częstuj się! Tylko wepchnę czopka w ten koci odbyt i porozmawiamy. - Odzywał się głos zza regałów.
Usiadłem zatem obok największego mordercy, który z beztroską nastolatka zajadał się paluszkami i oglądał kreskówkę na wielkim ekranie. By zbytnio nie odstawać od niego sięgnąłem po popcorn i zobaczyłem jego spojrzenie. Wskazał z dezaprobatą na miskę, później na kota stojącego w kuwecie i obcesowo srającego poza nią, po czym raz jeszcze wskazał miskę i pokręcił głową. Podał mi za to orzeszki i piwo. W jego wyrazie twarzy była pewna beztroska, co było jeszcze bardziej przerażające. Czy to wszystko co zrobił, nie odcisnęło na nim żadnego piętna?
Przyszedł i tajemniczy głos. Emil którego znałem jako komentatora starcrafta, dzisiaj wielkiego szefa podziemnego świata. Był grubszy niż go zapamiętałem. Ubrany cały w biały, chyba pluszowy szlafrok, na rękach zaś trzymał równie białego, jeszcze bardziej puchatego kota, który to miał bardzo niewyraźny wyraz twarzy i podwinięty ogon. Rozsiadł się w fotelu, chwile mierząc mnie wzrokiem.
- Wiem po co tu przyszedłeś, szkoda mi człowieka który stał się ofiarą zamiast ciebie. Nie wiem kto zlecił całą akcję, ale mam narzędzia które pomogą Ci to ustalić. Jak wszystko w tym świecie, moja prawie że bezinteresowna pomoc, płynąca z serca niczym coś co płynie i jest piękne, też ma cenę. A ty masz szczęście, bo masz coś co jest cenniejsze od pieniędzy. Masz wiedzę którą mi przyprowadzisz. Zrobisz to, a wygrasz podwójnie. Dostaniesz narzędzia i ocalisz wiedzę od śmierci, która nie chybnie ją czeka. - Wziął miskę popcornu i zaczął obracać pojedyncze ziarno w palcach. Widziałem po minie Rojewskiego, że nie tylko ja jestem ciekaw czy zacznie jeść.